Mam dziś nie za dobry humor. Czy to przez to, że znowu nie poszłam na basen, bo zostałam wystawiona, czy przez czytanie dołującego tumblra, czy wreszcie przez to, że podjadłam dwa wafelki. Nie wiem. Byłam na tyle zła i pełna niedobrych emocji, że poszłam biegać. Słuchawki w uszy i samotnie do przodu. Samotnie, bo jak inaczej, skoro ktoś chce się z Tobą umówić, Ty mówisz, że przepraszam, ale jesteś już umówiony z kimś innym, a ten inny ktoś nagle Ci mówi, że nie, nie może. I nie będzie mógł do końca ferii. Trochę dołujące, zwłaszcza, że chcesz się spotkać z tym kimś od początku ferii.
Zawsze tak wychodzi. Poczytajcie archiwum, tam też, gdy nakręcałam się i cieszyłam się na spotkanie, jakiś wypad, wszystko szlag trafiał. Ile razy już powtarzałam sobie, że nie będę nic planować, bo tylko się na tym przejeżdżam? No, ile? I czym to się skończyło? Kolejnymi zawodami, głupią nadzieją, że ten raz będzie inny, że wreszcie Twoja nadzieja będzie wprost proporcjonalna do radości, jaką będziesz czerpał ze spotkania.
Może to i lepiej? Dostawać od życia nauczki, gdy już powoli wychodzi się na prostą? Gdy zaczyna się uśmiechać do lustra? Może to taki sposób, by ciągle walczyć? Ale ja już nie mam siły. Mówią "słaba, są gorsze problemy", a ja Wam powiem, że nie ma gorszych problemów od ciągle zawodzonej nadziei i marzeń. To podcina skrzydła. Nieodwracalnie, kawałek po kawałeczku. Człowiek traci zapał do robienia czegokolwiek. Staje się mrukliwy i rozdrażniony. Pesymistyczne myśli wkradają się cichcem do głowy i uparcie nie chcą wyjść, pomimo podejmowanej z nimi walki. Już z góry skazanej na porażkę, bo bez silnej woli nie zrobimy w życiu nic. Nie załatwimy pracy, nie nauczymy się na sprawdzian, nie kupimy chleba.
I tak brniemy w to, w ten smutny świat, gdzie uśmiech człowieka na ulicy jest czymś niespotykanym, gdzie miłe słowo można usłyszeć jedynie za pieniądze.
A jutro... Co będzie jutro? Wstanę, może zobaczę się z kimś na godzinę, bo więcej czasu dla mnie nie znajdzie, a gdy będzie już daleko, ja będę układać w głowie scenariusze naszych spotkań, do których i tak nigdy nie dojdzie. Najlepiej jest nie myśleć, by później się nie rozczarować. Rozumiem wypadanie nagłych przypadków raz na chociażby dziesięć spotkań, ale żeby nagle każdy coś? W to raczej wątpię. Po prostu kolejny zawód.
Może nie potrafię wczuć się w sytuację tej drugiej osoby, przyznaję. Staram się, próbuję rozwikłać te labirynty cudzych myśli i wypadków, ale to nie pomaga, gubię się jeszcze bardziej. Nie jestem empatyczna? Być może, ale staram się być przy ludziach, kiedy tego potrzebują. Powiedzieć, czego oczekują lub co będzie dla nich bardziej właściwe. Nie zawsze wychodzi, ale próbuję. Znajduję trzy godziny, by pojechać na drugi koniec miasta i posluchać opowieści przyjaciółki, która nie wie, co robić, choć mogłabym w tym czasie robić coś dla siebie. Potrafię odmówić sobie kilku godzin snu, by porozmawiać na temat cudzych problemów. Staram się mówić, co czuję, by żyło się lepiej, uśmiechać się, nie poddawać, być wyrozumiałą... Może zbyt mało próbuję, ale... są rzeczy ważne i ważniejsze.
Od rana uśmiech na twarz i tuszowanie złych myśli. Wszystko będzie dobrze, nie, nic mi nie jest, nie przejmuj się, nie, nie jestem obrażona. To po prostu boli. Ta świadomość, że osoby bardzo Ci bliskie tak łatwo się ulatniają, a te prawie obce potrafią wywołać uśmiech na Twojej twarzy.
Nie mam żalu, nie jestem zła. Próbuję to zrozumieć. Gorycz gdzieś w środku nie pomaga.
"[...]już zaczynasz łapać podstawową zasadę życiową: zasadę ograniczonego zaufania. Uczącą, że otaczający świat nieustannie na ciebie dybie, nigdy nie przepuści okazji, by wyrządzić ci zniewagę, przykrość lub krzywdę."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz