sobota, 23 marca 2013

Warszawa

No tak sobie wróciłam z konkursu z Wawy. Opowiem Wam, a jak.
6.30 zbiórka na dworcu PKS. No okej. Pedo zaspała i nie pojechała. Fajny kierowca, przyjemne piosenki, ale trochę za gorąco. Dojechaliśmy na Pola Mokotowskie, czy coś. Tam do metra. Nieogarnięcie z biletami, to genialna ja podeszłam do jakiejś pani i się spytałam. Jak nie zaczęła liczyć, ile to stacji, ile to minut, jakie możemy bilety kupić i gdzie :o. Kasownik biletowy się na nas uwziął i nie chciał skasować biletów. Potem szukanie kiosku z autobusowymi tikecikami. Wypatrzyłam, o. Przy wychodzeniu z metra taka sobie ja chciałam włożyć bilet do bramki i bym pchała w tę dziurkę nie wiem jak długo, gdyby Marcin nie ogarnął, że po prostu się przez nie przechodzi bez niczego. Tiaaa. Uciekł nam autobus i musieliśmy czekać 15 minut, co skutkowałoby przybyciem za późno. (konkurs miał rozpocząć się o 12.00, zapisy do 11.50, autobus o 11.49), więc pani zadzwoniła tam do kogoś i kierowca miał nas odebrać spod więzienia. To idziemy przed wejście do paki. Drzwi się otworzyły, a Marcin się przestraszył xD. Pani śledziła ojca, który wyszedł z tej bramy, ale coś jej nie poszło. O godzinie 11.50 minął nas autobus, którym mieliśmy jechać. Czekaliśmy na mrozie do 12.03 kiedy wreszcie pojawiła się terenowa honda. Siedziałam w siedzonku dla małych dzieci, nawet nie na podwyższeniu, tylko w foteliku z tymi plecami i w ogóle. Dwa razy, na wybojach, walnęłam głową w sufit. Biegiem pisać testy, ale najpierw jeszcze jakaś gimnazjalistka źle mnie poprowadziła.. Chyba źle napisałam nazwę szkoły. Trudno się skupić, kiedy cała klasa pełna ludzi czeka tylko na Ciebie. Dziki test, gdzie mogło nie być żadnej odpowiedzi, a mogło być kilka. Zawaliłam po całości.
I oblałam sobie trochę spodnie zupą czy gulaszem, czy co to tam podali na obiad. Liczenie kalorii na etykietkach od Tymbarka, z czego wywiązała się gadka o mojej potrzebie schudnięcia.
Zgubilismy się w szkole i nie mogliśmy z niej wyjść, dopóki nie zaczepiłam dwóch chłopaków (jeden nazywał się Bartek i był całkiem .. fajny), którzy wskazali nam drogę do szatni. Na chwilę do kapliczki, ładna.
Autobus 167 (?), 23 przystanki i 40 minut. Ledwo zdążyliśmy. A to nawet nie była połowa trasy.. Umrę w tej stolicy. W autobusie powrotnym chłodniej, ale bez muzyki. Spanie. W Ostródzie wsiedli chłopacy z Olimpii i już nie było tak fajnie. Całkiem pożyteczna rozmowa z Marcinem. Zadawanie głupich pytań, jednak ja. Latający beret i moja nieuprzejmość. :c

A tak poza tym, nie miałam kiedy napisać notki i dlatego dopiero po tygodniu dodaję nowy wpis. Praszam. Wydarzyło się dość dużo, ale.. już nieważne.

Trzeba się będzie ogarnąć. Pracowite 3 tygodnie. Muszę załatwić kilkanaście spraw. Święta, wymiana, cały kwietniowy kalendarz. No i wypada zacząć chodzić na kółka z angielskiego. I poprawić oceny. Ciekawe w sumie jak.

Za gorąco mi, boli mnie głowa i jestem niewyspana. Poza tym, jutro zaczynam pozytywne patrzenie na świat.

Walka z samą sobą. Odwieczne przekonania przeciw chwili. Czas płynie szybiej, świat się zmienia, giną tradycje i wierzenia.

Nie potrafię inaczej, przepraszam.


"Co tak cenne jest?
Że ta nienazwana myśl
 Rysą jest na szkle..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz