Pierwsza sprawa, zarazem najważniejsza.
Brat. Mam go już po prostu najserdeczniej dosyć. Jest kłamcą. W dodatku tak beznadziejnym, że aż się pięści same zaciskają, jak się go słucha. Kłamstwo kłamstwem, ale próba wciskania komuś zaprzeczenia tego, czego jest całkowicie pewien? I to w tak idiotyczny sposób? Widać chyba, że pokój nie jest odkurzony, bo jest pełno paprochów na nim. Ale nie, on musi próbowac wcisnąć mi ten kit. Jeszcze w dodatku bez konkretnego celu. Bezcelowe kłamstwo. Po czym bierze odkurzacz i zaczyna odkurzać. "Najlepiej jest słuchać kłamstw, kiedy zna się prawdę."
Żeby tego było mało, zabiera i chowa mi moje rzeczy. Oczywiście się do tego nie przyznaje, mimo tego, że wiem, że to on zrobił. No bo moja prezentowa świeczka nie ma w zwyczaju znikać, a książka nie ucieka ze środka biurka. Netbook raczej też się sam nie odłącza i nie chowa w szafie. Zapiera się, że nic nie wziął, po czym, gdy schowałam mu samóchód, sam sie przyznał do zabrania. No kurna.
-Oddaj mi moją świeczkę.
-Nie mam jej.
-Gdzie ją schowałeś?
-Nie schowałem jej.
<5 minut później>
-Gdzie schowałeś moją świeczkę?
-Powiem Ci, jeśli Ty mi powiesz, gdzie schowałaś mój samochód.
A potem, gdy sobie robię brzuszki, on co? Staje mi w miejscu, gdzie ćwiczę, mówi, że jego nogi były tu pierwsze i jeszcze mnie kopie w plecy.
Właśnie do mnie przyszedł, zaczął psikać mi wodą zmieszaną z solą do kąpieli w oczy i się jeszcze pyta, czy mi to przeszkadza, kiedy próbuje go ignorowac. Nie, nie przeszkadza. Każdy lubi, jak się go psika czymś słonym w oczy.
Naprawdę, mam go dosyć. Gardzę ludźmi, którzy kłamią. Zaczynam nim gardzić. W dodatku jest taki wredny, pyskaty i przemądrzały, że nie wiem, co zrobić.
Na początku myślałam, że to może moja wina. Ale nie, nie tylko do mnie się tak odnosi. Do mamy tak samo. Właśnie ją denerwuje tym, że rzuca samochodami o kafelki, niszcząc je i hałasując.
Już naprawdę nie wiem, co z nim począć. Próbowałam byc miła i dobra i nie przejmować się tym, co robi mi złego. Doprowadzilo to do tego, że jeszcze bardziej się rozzuchwalił. Próbowałam go olewać, być mądrzejsza od niego - co z tego wyszło? To samo. Gdy zaczynam robić to, co on, on chowa/bije mnie jeszcze więcej razy i nie docierają do niego argumenty, że jeżeli już chce mi oddawać, to tak, żeby bilans wyszedł na zero, a nie, żeby tłukł mnie, ile mu się podoba. Potem dostaje raz a porządnie i co? I płacze. W dodatku mówi, że to moja wina i że się zaczynam.
A teraz zabrał mi pomarańczę i jeszcze patrzy się na mnie, czekajac na moją reakcję. Nie pokażę jej. Niech spada. Nie okażę słabości. Jeszcze nie teraz.
W ogóle nie ma do mnie szacunku i gdy zwracam mu uwagę, że mama mówiła, że ma wyrzucić śmieci, mówi "Nie jesteś moim ojcem, nie będziesz mi mówić, co mam robić." "To prośba mamy, a ja Ci o niej przypominam." "To specjalnie z dedykacją dla Ciebie tych śmieci nie wyrzucę."
Powoli zaczynam się czuc jak ten śmieć. Ale nie pozwolę mu się zniszczyć, jeszcze nie teraz.
Z chęcią opuszczam dom, z ulgą, że go nie zobaczę przez ten czas, że będę miała święty spokój, a jednocześnie boję się, że gdy wrócę, nie będzie którejś z mojej rzeczy.
A wiecie, co jest najgorsze? Że nie mam z kim o tym porozmawiać i żalę się na blogu. Bo co może powiedzieć osoba, która jest jedynaczką? Albo której przy mnie nie ma? Która nie odbiera telefonu? Jestem całkowicie sama. I to boli.
Dlaczego coraz częściej się nad tym zastanawiam? Czemu boję się, że to się dzieje zbyt szybko?
Tak sobie dziś myślałam, że zatrudniłabym się jakoś niedługo jako niańka do dzieci. Hm.
dzień 4 - 700. Jedyna pozytywna rzecz w tym wszystkim.
"Nigdy nie mów "kocham", kiedy wiesz, że kłamiesz,
bo w tej właśnie chwili czyjeś serce łamiesz."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz