niedziela, 30 grudnia 2012

Sportowa niedziela

Jednak pobudka o ósmej nie była konsekwentna. Za fajny sen był.

Rano do kościoła. Taki tam Skóra :DD. I mama Mateusza, która mogłaby przestać piać w końcu, bomi niszczy dzieciństwo.

Hala, bo siłownia zamknięta :C. Spotkałam Kiełbasę (mama: Patrz, Parówa idzie! [...] No wiedziałam, że coś z szynką..), który szedłna basen. Hmhm.
Trochę nogi. Nie moja wina, że jak lecę w dół, to do siadu płotkarskiego albo szpagatu. Takie bramkarskie zboczenie.
Badminton z mamą. 113 . I to nie ja zepsułam :D.
Potem 10 minut, podczas których zmęczyłam się bardziej, niż na 1,5 godzinnym treningu. Jednak wymęczanie samego siebie jest męczące. Czyt. grać w tenisa ze ścianą. I te okrzyki ala Radwańska, szakalaka :D.
Na koniec trochę badmintona rodzinnie, ale seksistowsko. Co za porażka. xD

Zaraz obiad, a potem ciągamy tatę do fizyki i witrażu, a potem robimy muffinki na jutro :D.

Chcę Cię jutro spotkać. I tyle.

"You may have my number,
 You can take my name,
 But you’ll never have my heart."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz